Znaki – dla niektórych śmieszne, dla mnie niezwykłe, bo wierzę, że pomogły mi w szpitalnej walce o życie i zdrowie moich dzieci. Mówią, że psychika może zdziałać cuda – u mnie zdziałała dwa:)
Już na długo przed zajściem w ciąże mojej codziennej wędrówce towarzyszyły pewne znaki. Znaki pojawiające się w różnych miejscach, okolicznościach i bardzo różnorakiej formie – ale zawsze w podobnym kształcie. Za każdym razem kiedy zauważałam kolejny myślałam sobie, że muszą mieć jakieś ukryte znaczenie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jakie.
Pewnego wieczoru 27 tygodnia ciąży, dokładnie dzień przed weselem mojej rodzonej siostry:( zaczęłam odczuwać dziwne twardnienie brzucha, najpierw delikatnie, potem coraz silniej i silniej. Na początku myślałam, że może dzieci się tak ruszają i wypychają brzuch. Nie mogłam sobie znaleźć wygodnej pozycji, w każdej pozycji było źle…coraz gorzej. Kiedy te dziwne odczucia nabrały regularności podjęliśmy decyzję, że jedziemy do szpitala. W szpitalu dostałam leki i info, że zostaje na kilka dni na obserwacji. Kiedy akcja zaczęła się powtarzać (w dniu planowanego wypisu) pomyślałam, że pewnie tak właśnie miało być. Los chce, żebym została w szpitalu i słusznie!
Minął kolejny tydzień, kolejny weekend i kolejna akcja po której nie wiedziałam jak się nazywam – ale dla mnie najważniejsze było to, że jestem w szpitalu – najbezpieczniejszym miejscu dla ciężarnej kobiety. Kiedy zbliżały się weekendy cała chodziłam – wtedy najczęściej na ktg „rysowały się górki” – i zawsze co 10 min. Pieprzone 10 min.
Przechodząc przez to wszystko co jakiś czas pojawiał się pewien znak, tak, ten który towarzyszył mi od dawna – kształt serduszka. Na półce przy moim łóżku wycięte z papieru, potem w barszczyku (w naszym superpysznym szpitalnym cateringu:)), za jakiś czas znowu na jabłku, w zupie mlecznej…
Zastanawiasz się pewnie skąd mam zdjęcia? Za każdym razem, kiedy widziałam coś w formie serca strzelałam fotkę – czemu?? nie mam pojęcia, po prostu robiłam. Kiedy widziałam je w szpitalu jakoś tak lżej mi się robiło na duszy. Podwójnie czułam, że te znaki nie biorą się znikąd, że są po coś, że są po to, abym znalazła kolejne pokłady siły do walki…
Po dokładnie dwóch miesiącach leżenia praktycznie plackiem w „patologicznym” łóżku urodziłam. 37 i 0 – pierwszy dzień, który zaliczał dzieci jako donoszone!:) Waga przewyższyła moje oczekiwania – bliźniak nr 1, pseudonim „niebieski” 3010g, bliźniak nr 2, pseudo „różowa” 2560g. Każde dostało po 10 pkt, a po trzech dniach wyszliśmy do domu, nawet bez żółtaczki.
Myślisz, że to koniec historii?
A nie!:)
Po jakimś czasie w domu zauważyliśmy, że na nóżce u synka jest jakieś sine miejsce, na początku się przestraszyłam, że to siniak. Ale skąd siniak, przecież nie mógł się uderzyć. Po przyjrzeniu się dokładnym zobaczyliśmy piękną myszkę w kształcie serduszka:)
Ciarki przebiegły mi po całym ciele a łzy poleciały po policzkach.
Niech ktoś mi teraz powie, że nie ma znaków na świecie???????❤
Albo że jestem wariatką:) hehe, niech będzie i tak! Bo własnie być może wiara w te znaki pomogła mi przejść przez ten koszmar i donosić ciążę! Z dwójką zdrowych dzieci mogę być i wariatką!
Mam nadzieje i trzymam kciuki, żebyś mogła we własnym łóżku czekać na swoje skarby. Ale jeśli trafisz do szpitala przypomnij sobie ten post, pomimo trudności historia skończyła się happyendem! Być może Tobie też pomoże silna wiara w to, że musi być dobrze. Być może Tobie też pomogą znaki. Dlatego miej oczy otwarte, myśl pozytywnie, powtarzaj sobie (tak jak ja) codziennie kilkadziesiąt razy, że urodzisz zdrowe, duże dzieci i że nie godzisz się na poród wcześniej niż sobie założyłaś! A kiedy będziesz się nudzić poczytaj o karmieniu piersią – polecam Ci blog Hafija.pl, Mlecznewsparcie.pl oraz oczywiście Blizniakinapiersi.pl. Przygotuj się do swojej mlecznej drogi – obiecuję Ci, że będziesz zadowolona! To piękna sprawa karmić dzieci swoim ciałem:)
Ps. Dziękuję mojemu mężowi, który był przy mnie dzień w dzień – zawsze kiedy go potrzebowałam, wspierał mnie i który w najgorszych momentach karmił mnie, mył mi nogi, a w lepszych spełniał najbardziej wymyślne zachcianki…Kocham Cię bardzo:*:*
Dziękuję moim koleżankom ze szpitalnej sali nr 6! Agnieszce, Justynie G i Justynie Z! Nie wiem, jak bym przeszła przez ten upalny koszmar, gdyby nie nasze pogaduchy i żarciki:)