Nauka ssania – nasza historia karmienia piersią

Nauka ssania – wyzwanie dla niejednej świeżo upieczonej mamusi. Kiedy leżałam w szpitalu zastanawiałam się jak to będzie z karmieniem kiedy urodzą się bliźniaki. Czy będą miały apetyt, czy będą lubiły jeść równocześnie, jakie pozycje będą dla nich wygodne. Nawet przez głowę mi nie przeszło, że nie będą wiedziały jak to robić! Bo w szkole rodzenia mówili, że noworodek to ssak, że po narodzinach „pełznie po zapachu mleka po brzuchu mamy aż do piersi, przysysa się i tak zaczyna się karmienie piersią”. Ciekawa jestem u ilu mam początek kp wygląda tak pięknie.

Przyszły na świat 20 sierpnia, o 9.19 wyszedł Niebieski, dwie minuty później Różowa. Jak tylko mnie zszyli pojechałam na sale pooperacyjną i zaczęło się pierwsze przystawianie do piersi. Na sali panował chaos, pomimo tego, że leżałam sama, cały czas ktoś się kręcił. Położna przystawiła Jakuba – odpowiedział wyprężeniem i płaczem, potem przy piersi wylądowała Amelia – ale poszła w ślady za bratem, tak więc pierwsze próby przystawiania zakończyły się niepowodzeniem. Zmierzono cukier – był na granicy normy. Po kilku minutach padła decyzja – jadą na dokarmienie. Na tamten czas nie wiedziałam, jaki wpływ ta decyzja będzie miała na nasze pierwsze, wspólne tygodnie.

Po kilku godzinach zjechałam do sali. Dzieci spały i spały, jak to dokarmione mlekiem modyfikowanym noworodki. Sala, w której leżałam znajdowała się nie na oddziale położniczym, a na patologii, ponieważ zależało nam, aby mieć ją na wyłączność. I to chyba nie był zbyt dobry pomysł. Na oddziale patologii od godz. 15:00 była jedna położna, która miała na głowie cały oddział (leki, ktg, brzuszki itd), przychodziła do mnie od czasu do czasu – a ja nie miałam pojęcia co robić, jak się do tej nauki przystawiania zabrać.

Towarzystwo kompletnie nie wiedziało jak ssać, gryzły, płakały i ewidentnie domagały się mleka. Przyszła Pani Doktor i stwierdziła, że potrzebne są nakładki, być może pomogą – a ja miałam używać laktatora.

W drugiej dobie, kiedy odzyskałam już poczucie jakiejkolwiek siły postanowiłam, że się nie poddam i że musimy się nauczyć! Mąż i położne pomagały mi przystawiać dzieci – próbowałam je karmić na leżąco i na poduszce w pozycji siedzącej. Myślałam wtedy, że są na dobrej drodze, bo coś tam ciumkały, ale niestety każde kolejne karmienie kończyło się butelką – na szczęście w dużej części z moją siarą. Podczas, gdy one spały jak zabite po kilka godzin, ja siedziałam z laktatorem.

W trzeciej dobie po cc dostaliśmy wypis do domu. Wtedy tak naprawdę dopiero zaczął się hardkor. Byłam przekonana, że dzieci coś tam sobie jedzą przez te nakładki, ale kto karmił przez nakładki, wie jak to wygląda, ja nie mogę nazwać tego karmieniem, dziecko nie ma jak się porządnie przyssać, nakładki się przesuwają jak dostanie się pod nie mleko – nienawidziłam tego, ale ze wszystkich sił chciałam karmić. Plan był taki, że nakładki będą formą przejściową. Najpierw przystawiałam do piersi – kiedy zaczynał się płacz, odpoczywałam, potem znowu i znowu, a kiedy już była ściana, próbowałam nakładki, kiedy i to nie pomagało podawaliśmy butelkę. W pierwszej kolejności butelkę z moim odciągniętym mlekiem. Jeśli nie było zapasu dawaliśmy mm.  Zawsze mi powtarzano, że nie mogę płakać przy dzieciach, że one to czują, że przekazuje się złe emocje. Więc jak tylko napływały mi łzy do oczu i czułam oblewającą mnie falę stresu wstrzymałam naukę.

Minął tydzień, tydzień nauki przystawiania, mojego i ich płaczu, strachu o to, że się nie uda. Dodatkowo codzienny stres potęgowały myśli, że laktator nie rozbuja laktacji, że one nie robią żadnych postępów, że butelkowy smoczek oddala nas od celu.

Od pierwszego dnia w szpitalu spisywaliśmy godziny posiłków z informacją ile zjadły i w jaki sposób. I dzięki temu widziałam jak mniej więcej rośnie laktacja.

Po tygodniu byłam już praktycznie załamana, płakałam już nie raz, a kilka razy dziennie. Więc nie było sposobu, aby nie płakać przy dzieciach. Płakałam i przystawiałam. Gdyby nie wsparcie męża i mamy nie mam pojęcia jak ułożyłaby się nasza mleczna droga. Zaczęłam szukać pomocy na forach, w grupach wsparcia na fb i u doradców laktacyjnych. Pierwszy doradca laktacyjny na wizycie stwierdził, że młody może mieć problem z jedzeniem z piersi, bo nie otwiera szeroko buzi i zapewne trzeba go będzie karmić docelowo przez nakładkę, córka ma większy potencjał, ale nie wiadomo skąd wynika fakt, że nie umie chwytać. Wiedziałam, że to spotkanie nie wniosło nic co mogłoby nam pomóc. Jedyne co mnie trzymały przy życiu to fakt, że laktacja rosła, z dnia na dzień. Każdego dnia proporcje pomiędzy moim mlekiem a mlekiem modyfikowanych zmieniały się na korzyść mojego. Ale nadal nie było to jedzenie z piersi.

W 13 dobie od porodu, kiedy byłam już u progu rezygnacji z kamienia po kolejnej, nieskutecznej próbie przystawiania Niebieski zassał pierś:) Pamiętam tą sytuację bardzo dobrze, moja mama powiedziała “spróbuj jeszcze raz, ten ostatni i na dziś sobie darujemy… zassał i ssał i ssał, a jak słyszałam jak przełyka, specyficzny dźwięk jakby literki “k…k…k…” – czyli dokładnie to o czym naczytałam się w wielu poradnikach dot. karmienia piersią! Udało się! Nauczyliśmy się! Oblała mnie niesamowita fala szczęścia i w oczach pojawiły się łzy – tym razem już łzy radości. Kiedy syn puścił pierś wiedziałam, że jest najedzony – ta myśl powodowała, że szalałam z radości.

Kiedy emocje opały uświadomiłam sobie, że została jeszcze córka, która nadal nie umie ssać i w momencie pojawił się stres i myśl, że jedno będzie karmione piersią, a drugie butelką. Nie było takiej opcji. Gonitwę stresujących myśli zawsze kończyła jedna – skoro syn dał radę to i córka da! Mijały kolejne dni – bezskutecznie. Chyba każda matka bliźniąt wie, jak ciężko jest podzielić czas pomiędzy dwójkę i jak szybko potrafi on płynąć. Pomimo, że obiecywałam sobie, że chcę więcej czasu poświęcić córce i pracy z nią, to na koniec dnia okazywało się, że prób przystawiania było zaledwie kilka. Ale w tym czasie odchodziła już praktycznie obawa o laktację, która rosła i rosła, no i wiedziałam, że laktator nie musi pracować już na dwójkę. Walka trwała dalej, postanowiłam znaleźć innego doradcę laktacyjnego i lekarza, aby obejrzał małą pod kątem logopedycznym. Przypomniało mi się, że będąc jeszcze w szpitalu odwiedziła nas pewna Pani Doktor Logopeda, która jest również doradcą laktacyjnym i prywatnie matką bliźniąt karmionych piersią. Idealnie! Pomimo tego, że kompletnie nie pamiętaliśmy jak się nazywa udało nam się do niej dotrzeć i umówiliśmy się na wizytę, która przyniosła mi ogromną ulgę. Córka potrzebowała po prostu więcej czasu na naukę, pamiętam słowa p. Magdy “dajcie jej jeszcze tydzień czasu, ona jest malutka musi się nauczyć, bardzo się męczy i dlatego się denerwuje i płacze” Poza tym na zewnątrz było około 30 stopni, po chwili nauki była cała mokra. Więc z coraz większym spokojem czekaliśmy na dzień, w którym mała “załapie”. I stało się! Przyszła 21 doba życia – dokładnie tydzień po wizycie, po wieczornej kąpieli przytuliłam ją do piersi i usłyszałam jak przełyka…Niesamowite uczucie spełnienia i satysfakcji, które osiągnęło szczyt, gdy po opróżnieniu piersi usnęła jak aniołek, wiedziałam już, że właśnie w tym dniu zaczyna się w pełni nasza mleczna przygoda!

Od tamtej pory, pomimo tego, że zdarzało się jeszcze dokarmiać mm wiedziałam już, że doprowadzenie laktacji do odpowiedniego poziomu to tylko kwestia czasu. W dzień jadły moje mleko z piersi lub z butelki, kiedy potrzebowaliśmy wyjść, albo budziły się jednocześnie. Zazwyczaj jedna butelka mojego mleka czekała w lodówce:). Karmienia nocne trwały jeszcze dosyć długo, więc w nocy dostawały butelkę z moim mlekiem i sporadycznie na pierwsze karmienie mm (po każdym podaniu mm odciągałam laktatorem). Po niedługim czasie zaczęło już wystarczać moje mleko. Nie umiałam jeszcze wtedy karmić jednocześnie, więc dzięki butelkowemu rozwiązaniu karmienia nocne były sprawniejsze, bo mógł w nim uczestniczyć tatuś. Pewnego wieczora nie odciągnęłam mleka i stwierdziłam, że sprawdzimy jak im pójdzie nocne jedzenie z piersi. Jadły tej nocy co około 3-4 godziny po 10 min i szły spać. Od tamtej pory już nigdy nie użyłam butelki ani laktatora:)

Teraz z perspektywy czasu, gdybym miała jeszcze raz urodzić bliźniaki (nawet ostatnio śniło mi się, że jestem w drugiej ciąży z bliźniakami:)) nie podejmowałabym tak łatwo decyzji o dokarmianiu, domagałabym się więcej uwagi od położnych w pierwszych godzinach po porodzie, tak, aby nauczyły mnie przystawiać i efektywnie karmić. A przed porodem skupiłabym się na źródłach informacji nt. karmienia piersią np. Hafija.pl, a nie na kolejnym odcinku “Na wspólnej”. No i kupiłabym podwójny laktator:)

Tak na przestrzeni czasu wyglądała u nas nauka ssania piersi. Trzymam kciuki, żeby u Ciebie było inaczej, a jeśli będzie podobnie nie załamuj się tylko walcz. Jest to całkiem powszechne zjawisko, że noworodek nie pełznie i nie przysysa się sam do piersi. Dla mnie jest to współpraca po obu stronach, nauki karmienia muszą się nauczyć nie tylko dzieci, ale przede wszystkim Ty! Nie musisz mieć również wątpliwości czy wystarczy Ci mleka dla dwójki – Tutaj znajdziesz coś na potwierdzenie.

Nauka ssania to jeden z ważnych elementów, które wg mnie wpływają na sukces karmienia piersią.

Ps. Kilka dni temu minęło 6 pięknych miesięcy naszego cycusiowania, a planujemy się karmić jeszcze długo, długo:) Warto przejść przez początkowe trudności, żeby później cieszyć się satysfakcją, wygodą i poczuciem, że dajesz swoim dzieciom to co najlepsze. Trzymam za Ciebie mocno kciuki!

Ps. 2 Dziękuję Sebciu i Mamo za każdy dzień wsparcia, za to, że codziennie dopingowaliście mnie i dzieciaki w nauce karmienia, że dzięki Wam mogłam skupić się na tym co najważniejsze!
Dziękuję Pani Dorotko, Agnieszko i Pani Magdo. Każda z Was ma swoją cegiełkę w naszym karmieniu.

Nauka ssania – nasza historia karmienia piersią

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewiń na górę